Produkcja opiera się na historii wymyślonej przez Roberta Kirkmana, która stanowi również podstawę scenariusza znakomitego amerykańskiego serialu. The WalkinNajbardziej wkurzający serial, który dalej chcę oglądać, nawet mimo tego, że zombiaki to nie mój klimat a o nielogicznościach można by godzinami. Uwaga, będzie kilka spojlerów. Dawno nie oglądałem nic co bardziej by mnie wkurzało swoimi niedoróbkami a jednocześnie dalej chciałbym to oglądać. Nawet tematyka zombie specjalnie mnie nie interesuje a nawet działa raczej odstraszająco. Ale zaryzykowałem i spróbowałem. Będzie kilka nieoznakowanych spojlerów, które jednak nie powinny wpłynąć jakoś szczególnie na satysfakcje z oglądania. To co mnie chwyciło, to chyba klimaty apokaliptyczne. Dzień Niepodległości też mi się podobał, chociaż i on miał swoje wady. Lubię filmy, w których wszyscy umierając, miasta są zdziesiątkowane, nie ma jedzenia, zapasów, żywności a naprzeciw bohaterów stoi sto razy więcej wrogów. Po prostu lubię. Pewnie dlatego wciąż chcę oglądać The Walking Dead, bo gdybym był realism nazi, to na pewno przestałbym śledzić losy bohaterów po kilku odcinkach. Takie tam, z żoną na wakacjach. Co mnie tak wkurza? Choćby porażająca logika bohaterów. Jest sobie ogrodzona farma. Dość bezpieczna. Wokół są lasy pełne zombiaków. Po wielu dniach morderczej ucieczki bohaterowie docierają do tej farmy. Co robią dalej? Nie, wcale nie zażywają odpoczynku, korzystając z bezpiecznego i ciepłego kurwidołka. Ot chłopiec, syn szeryfa postanawia wybrać się na spacer. Oczywiście do lasu pełnego chodzących trupów. Inna bohaterka bardzo chciała pokazać, że potrafi strzelać zanim pomyśli i niemal zabiła współczłonka grupy. W wolnym czasie zgrywa sobie paniusię z roszczeniowym podejściem do życia. Jej wątek trwa stanowczo za długo, podczas gdy inne, wiele ciekawsze są ucinane. No cóż, może źle trafiłem. Czy znalazłby pan chwilę, by porozmawiać o Jezusie? Inną rzeczą, która okropnie mnie wkurza, to naprawdę głupie wpadki, których nie da się wytłumaczyć konwencją. Ja wiem, że ludzie panikują, że zaraza, że zombie wokół. Tylko nie jestem w stanie sobie wyobrazić, żeby armia USA została zdziesiątkowana i pokonana przez nawet miliardy stworzeń, które nie potrafią przeskoczyć płotu. Co więcej, to, czemu armia nie dała rady, dało radę kilku gostków z kałachami, którzy założyli względnie bezpieczną wioskę w którymś tam kolejnym sezonie. No kurwa. W tym serialu jest chyba tylko jedna dość ogarnięta osoba, która nawet wymyśliła sobie sposób, na wykorzystywanie żywych truposzy do noszenia bagażu. Cała reszta w obecności zombie krzyczy, strzela albo ucieka. Zero głębszych przemyśleń. I oczywiście wszyscy zamiast trzymać się w kupie, notorycznie oddalają się od grupy. Najwyraźniej zdrowy rozsądek nie jest trendy. Dobrze jest mieć otwarty umysł. Już pomijam całkowicie fakt, że raz zombie biegną szybko, raz wolno, jednym udaje się przeskoczyć jednak tą siatkę innym niekoniecznie a jeszcze inni potrafią nawet wybić szybę. To wszystko da się jeszcze w taki czy inny sposób wytłumaczyć. Still better love story than Twillight. Jakimś cudem jednak trwam przy tym serialu i może nie z niecierpliwością ale czekam na kolejne sezony. Coś tam jednak mnie do niego przyciąga, chociaż sam nie jestem w stanie powiedzieć co. Może to fakt, że przy naszych bohaterach naprawdę czuję się geniuszem? Carl Grimes is the deuteragonist and a survivor of the outbreak in Image Comics' The Walking Dead. He is also the protagonist of the final issue. He is the son of Rick and Lori and the half-brother of Judith Grimes. He joined Shane Walsh with Lori to travel to Atlanta, for the refugee camp. As time goes on, Carl slowly becomes hardened, due to the severe loss of life of the loved ones around
W ramach ogrywania mniejszych tytułów, w oczekiwaniu na jesienny wysyp blockbusterów, na dysku mojej konsoli znalazła się (dostępna w ramach Games with Gold) przygodówka The Walking Dead, oparta na popularnym komiksie o zombiakach. Po przejściu całości, mogę powiedzieć tylko jedno – dawno nie byłem tak rozczarowany daną produkcją. The Walking Dead zostało spłodzone przez Telltale Games – studio specjalizujące się w tworzeniu przygodówek na głośnych licencjach, wydawanych we fragmentach. Pierwszym tytułem studia wydawanym w takiej formie było Sam & Max: Season 1, ale najgłośniejszymi grami studia, bez wątpienia były Back to the Future: The Game, Tales of Monkey Island, The Wolf Among Us, Game of Thrones, Jurassic Park i właśnie The Walking Dead, które doczekało się już dwóch sezonów. Prace nad pierwszym sezonem The Walking Dead ogłoszono w lutym 2011 r., a pierwszy epizod ujrzał światło dzienne w lutym 2012 r. W międzyczasie ogłoszono, że gra będzie oparta na komiksie, a nie na serialu. W sumie pierwszy sezon składa się z pięciu epizodów – przejście każdego zajmie ok 2 godziny. Cały sezon opublikowany został między lutym, a listopadem 2012 r., początkowo na Xbox 360, PS3, PC i Maci, ale obecnie jest już nawet na kalkulatorach – nawet Kindle Fire doczekał się swojej wersji. Cały pierwszy sezon The Walking Dead spotkał się z bardzo przychylną reakcją zarówno fanów, jak i krytyków. W zależności od epizodu średnia na metacritic waha się od 79 do 94, a gra zdobył ponad 80 nagród gry roku. Ponadto, do wydania w 2013 r. sezonu drugiego, do graczy trafiło ponad 21 milionów epizodów. Mając na uwadze, że od tego czasu gra zadebiutowała na Xbox One, PS 4 i kuchenkach mikrofalowych, spokojnie można założyć, że liczba ta jest sporo większa. Gra nie posiada moim zdaniem zbyt rozbudowanej fabuły – naszym protagonistą jest Lee, którego poznajemy gdy zostaje wieziony do więzienia, by odpokutować za zabójstwo kochanka żony. Wszystko toczy się spokojnie do czasu, gdy policyjny samochód wpada w przechodzącą przez autostradę postać i ląduje w rowie. Szybko okazuje się, że w miedzyczasie na świecie (a przynajmniej na amerykańskiej ziemi) wybuchła epidemia, która zamieniła sporą część populacji w dzielny bohater wyswobadza się z kajdanek i zabija swojego pierwszego zombiaka. Ranny doczołguje się do pierwszego bezpiecznego miejsca – pozornie opuszczonego domu, w którym rządzi jednak niepodzielnie ośmioletnia dziewczynka Clementine. Jej rodzice nie wrócili z wyprawy do Savannah, więc Lee oferuje jej opiekę i pomoc w odnalezieniu rodziców. Po drodze nasi bohaterowie napotkają kilku innych ocaleńców i dosyć szybko przekonają się o prawdziwości powiedzenia homo homini lupus est. Nie chcę za bardzo rozwodzić się nad zawiłościami fabuły, bo w sumie jest ona najważniejszą cechą tej gry i warto byście odkrywali ją sami. Powiem tylko, że na naszej drodze napotkamy kilka nietuzinkowych postaci, ale żadne z nich nie zasługuje na to, by na dłużej zostać w naszej pamięci. The Walking Dead to według wszelkich dostepnych materiałów przygodówka point and click, ale moim zdaniem bliżej jej do interaktywnego filmu. Jeśli pamiętacie czasy, w których przygodówkowy standard wyznaczały Goblins, Teenagent, Monkey Island, Discworld, a nawet Kajko i Kokosz i Larry, to wręcz wyśmiejecie produkcję Telltale Games. Element przygodówkowy został bowiem wykastrowany do granic możliwości. Całe „zagadki” logiczne sprowadzają się do udania się do punktu A po przedmiot X i użyciu go w punkcie B by odpaliła się kolejna cutscenka, podczas której stajemy przed wyborem, który wpłynie na dalszą rozgrywkę. Ale nic nie bójcie – nie ma tu złych wyborów. Każdy z nich prowadzi w sumie do celu i nic nie da się zepsuć – co najwyżej po drodze zginie jeden członek drużyny zamiast drugiego – bo tak dobrze nie jest by uratować obu. Tak więc większość czasu spędza się na oglądaniu filmików, by w odpowiednim czasie nacisnąc na padzie w sumie bylejaki przycisk. I właśnie fakt, że gra w żaden sposób nie sprawiła, bym przejmował się tym jakiego wyboru dokonam jest jej największą wadą The Walking Dead. Rozgrywkę urozmaicają fragmenty QTE, gdzie np. zombiak nas atakuje i musimy odpowiednio szybko dusić przycisk „A” albo fragmenty, gdy prawą gałką musimy wskazać zombie, a przyciskiem „A” oddać strzał – mało to trudne i mało emocjonujące, a przy tym zdarzające się zdecydowanie za rzadko by uratowało warstwe gameplayową The Walking Dead. Cechą wyróżniającą The Walking Dead od innych gier, miało być zastosowanie systemu wyborów. Każdy nasz wybór wpływa na resztę gry (także na pozostałe epizody). Przykładowo, jeśli w pierwszym epizodzie wesprzemy (dajmy na to) Kenny’ego, to w trzecim wesprze on nas w sporze z inną postacią. na papierze wygląda pięknie, ale co z tego, skoro jeśli w rzeczonym sporze nie wesprze nas Kenny, to wesprze nas (dajmy na to) Molly – absolutnie nic nie zmienia to w dalszej rozgrywce, wpływa tylko na drobne szczegóły. Czarę goryczy przelewa fragment, w którym musimy zdecydować, czy zabrać zapasy z opuszczonego w lesie samochodu. Wybór wydaje się niemalże z gatunku konfliktów nierozwiązywalnych – nasza grupa jest wygłodniała, bez lekarstw, amunicji i wszelkich niezbędnych do życia przedmiotów. W tym stanie rzeczy samochód wypchany żarciem staje się niemalże oazą. I tylko nasza przyzwoitość stoi między nami, a pełnymi brzuchami. Wydaje się, że wybór jest naprawdę trudny, ale co z tego, skoro twórcy zdecydowali, że możemy jedynie zgodzić się na rabunek, bądź wyrazić sprzeciw (ale nasza grupa i tak dokona grabieży). Dodatkowo sprzeciw nie wpływa na to, że w kolejnym odcinku nasza postać głoduje – właściwie wszystko pozostaje bez zmian. Takich przykładów jest mnóstwo – twórcy starają się stworzyć atmosferę rodem z dramatu antycznego, a tak naprawdę mamy wydmuszkę rodem z Beverly Hills 90210. I to tak naprawdę jest moj największy zarzut do tej gry – nie budzi żadnych emocji, żadnego związania się z bohaterami, absolutnie nic. Jak na tytuł, który nie wymaga ani małpiej zręczności, ani wiekszego pomyślunku czy głębszego zastanowienia się, a bazującego głównie na emocjach jest to zupełnie niedopuszczalne. Zwłaszcza, że jak wcześniej pisałem The Walking Dead to bardziej interkatywny film animowany niż pełnoprawna gra. Równie dobrze twórcy mogliby zrezygnować z możliwości poruszania się postacią i ograniczyć naszą aktywność do wciskania odpowiedniego przycisku w odpowiednim momencie. Kolejnym dużym zarzutem jaki mam do The Walking Dead, to całkowity brak uczucia strachu. Grając w Dying Light, Dead Island czy Left 4 Dead człowiek musiał się konkretnie pilnować by nie zafajdać pantalonów. Tutaj wszystko mi sprężało – nie było ani odrobinę emocji innych niż te, które próbowali wmówić mi autorzy. Zombiaki nie były ani ciut groźne, a poczucie zagrożenia, które (wyobrażam sobie) byłoby nieodłącznym elemtentem apokalipsy zombie, tutaj występuje w ilościach homeopatycznych. A to moim zdaniem jest w stanie położyć każdą grę w tej tematyce. Graficznie The Walking Dead nie stoi na zbyt wysokim poziomie – nawet biorąc pod uwagę datę wydania. Oprawa utrzymana jest w komiksowym charakterze, który całkiem dobrze się sprawdza w tej konwencji, ale widać, że nie to było priorytem twórców. Względnie dobrze zrobione są twarze postaci i ich mimika, za to animacja postaci i tła robią zdecydowanie gorsze wrażenie – zwłaszcza z bliska. Dobre słowo wypada powiedzieć jednak o oprawie audio – nie jest ona zbytnio rozbudowana, ale aktorzy wcielający się w bohaterów są naprawde rewelacyjni. Mam nieodparte wrażenie, że gdyby dać im w garść solidny scenariusz to rozwineli by skrzydła. Zwłaszcza centralne dla opowieści postacie – Lee i Clementine – dobrani są świetnie i robią kawał dobrej roboty. Minusem jednak jest bardzo słaba strona techniczna – nie dość, że kilka razy gra zaliczyła klasyczną zwiechę (pomogła dopiero zrestartowanie konsoli), to jeszcze pełno jest niewidzialnych ścian, po spotkaniu z którymi nasza postać zachowuje się przy niej jakby „pływała” – wygląda to okropnie. The Walking Dead nie jest grą długą – jej przejście (razem z dodanym bonusem) zajmuję ok 12 godzin. Przy czym zbieracze aczików będą zadowoleni, gdyż naprawdę nie sposób przejść tą grę bez scalakowania jej – tylko 2 z 48 aczików nie są związane z postępami w fabule. Podsumowując – The Walking Dead jest nudną produkcją, nieangażującą gracza w żaden sposob, a przy tym można ją przejść grając jedną ręką, jednocześnie czytając książkę. Niewykluczone, że na moją ocenę wpływa fakt, iż świat The Walking Dead jest mi całkowicie obcy – nie czytałem komiksów, a serial wywaliłem po pierwszym sezonie. Nie zmienia to jednak faktu, że przy The Walking Dead bawiłem się w najlepszym przypadku średnio. Jedyną jej zaletą jest fakt, że do 15 listopada 2015 r. dostępna jest za darmo – jeśli więc chcecie na własnej skórze przekonać się, czy ta gra jest naprawdę tak słaba jak opisuję, to macie niepowtarzalną okazję zrobić to praktycznie bezkosztowo.
The Walking Dead. FOX SHOWCASE. 2012. 11 seasons. Drama. Based on the comic book series by Robert Kirkman, The Walking Dead follows a group of survivors after a zombie apocalypse. Season 11. S11 E1 Acheron: Part 1. Daryl's crew scours a military base; Maggie tells her story, leading to a new mission for survival. Moja wiedza na temat The Walking Dead kończy się na poziomie pierwszego sezonu serialu. I chociaż był całkiem w porządku, to jednak bez większych fajerwerków obejrzałam ostatni odcinek sezonu. Mimo to popularność tej serii jest ogromna, dlatego chciałam spróbować kolejny raz – z książką lub komiksem. Padło na skupia się na poszukiwaniu obozu dla ocalałych w Atlancie. Czworo dorosłych mężczyzn i jedna mała dziewczynka rozpoczynają walkę o przetrwanie, z tym że jedni są bardziej bezwzględni od drugich. Brian Blake jako ten mniej bezwzględny wziął pod opiekę córkę swojego brata, podczas gdy Philip zajęty jest rozprawianiem się z hordą wygłodniałych zombie. Mnóstwo latających flaków i rozlanej krwi, serio. Sprawa komplikuje się znacznie bardziej w momencie, gdy do transformacji w żywego trupa nie dochodzi już tylko od ugryzienia, ale przez tak ludzką rzecz jak śmierć, której nie da się uniknąć ani i Bonansinga nie oszczędzają czytelników. Dosadny język, szczegółowe – naturalistyczne wręcz – opisy i dużo przekleństw miały oddać dramatyzm sytuacji. I to się autorom akurat udało. Nie ma owijania w bawełnę czy głaskania się wzajemnie po głowach. Każdy dzień, każda chwila może być ostatnią i wierzcie mi – to się czuje razem z bohaterami książki. Skróciłabym nieco rozwlekłe opisy na rzecz trzymającej w napięciu akcji, ale nie wiem czy wtedy wyobraźnia pracowałaby tak dobrze. Plus dla autorów za zakończenie. Przyznaję, że takiego końca zupełnie się nie spodziewałam, a mniej więcej od połowy byłam pewna, że wiem jak cała sprawa się zakończy. Psikus, nic nie widziałam. Jeśli chodzi o bohaterów to Kirkman i Bonansinga poszli raczej w jakość niż w ilość i chwała im za to, bo dzięki temu postacie są niesamowicie wiarygodne. Doskonale odwzorowane zostały zmiany, które MUSZĄ zachodzić w umysłach osób położonych w sytuacji Philipa, Briana czy Nicka. Sporo się naczytałam o tym, że w pierwszym wydaniu tej powieści znaleźć można całą masę literówek. We wznowieniu na szczęście tego nie ma, jednak dla mnie ogromnym minusem była mała czcionka i jeszcze mniejsze marginesy. Rozumiem oszczędność papieru, ale naprawdę ciężko czyta się książkę, w której wewnętrzny margines jest tak mały, że trzeba bardzo szeroko ją otworzyć, aby widzieć tekst. Jeśli zaś chodzi o samą treść, to przede wszystkim mierziła mnie mała ilość akcji. Fakt, że ta, która się pojawia jest naprawdę mocna, ale długie i często niewiele wnoszące opisy trochę to przyćmiły. Przynajmniej w pierwszej połowie, do czasu kiedy... ha! Chcielibyście wiedzieć. Nie jestem też przekonana do sposobu narracji - czas teraźniejszy sprawdza się tylko przy pierwszoosobowym narratorze, a tutaj do czynienia mamy z trzecioosobowym i sporo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do tej metody, ale wiadomo - co kto większe napięcie pojawiło się tak naprawdę dopiero pod koniec książki, to Narodziny Gubernatora zachęciły mnie do poznania dalszych losów tej postaci, które – o ile mi wiadomo – pojawiają się w trzecim sezonie serialu. Myślę, że droga, jaką przeszedł Gubernator do tego, aby być tym, kim jest w serialu warta była uwagi i na pewno teraz serial oglądać będę z dużo większym zainteresowaniem.The Walking Dead is a zombie apocalypse comic book, written by Robert Kirkman with art by Charlie Adlard, note featuring an ensemble cast ( which is constantly in flux) of survivors struggling to survive over the long-term duration of the zombie uprising. The de facto main character is Rick Grimes, a police officer who was shot in the line ofCoby się nie myślało o Telltale Games i ich grach w odcinkach, trzeba przyznać – ta ekipa na stałe zapisała się w historii gier komputerowych. W końcu, nie każdy może pochwalić się bankructwem i anulowaniem ostatniej części swej flagowej serii po dwóch wydanych epizodach z planowanych czterech. Ale, co znacznie ważniejsze, nie każde studio mogło przyczynić się do spopularyzowania jakiegoś gatunku wśród graczy. Dla Telltale, były to przygodówki. Choć studio miało już na koncie Sam & Max oraz Powrót do Przeszłości, dopiero pierwszy sezon The Walking Dead otworzył Telltale Games drzwi do rozpoznawalności. Żywe Trupy odniosły sukces. I to nie byle jaki! Ponad 90 nagród dla gry roku a także mnóstwo pozytywnych recenzji od dziennikarzy i graczy. Jak człowiek sobie pomyśli, że przygoda Clementine rozpoczęła się w 2012 roku, trudno nie poczuć obecności przybyłych zmarszczek i powiększonych zakoli. Po siedmiu latach, znamy już całą historię Żywych Trupów w interpretacji Telltale Games. Po siedmiu latach możemy pożegnać się z tą rewelacyjną marką. Po siedmiu latach… Dowiedziałem się, że Klementyna mimo swej białej skóry i nieco skośnych oczu, figuruje na wszystkich oficjalnych stronach jako Afroamerykanka. Skybound, odpowiedzialne za dokończenie finałowego sezonu TWD, postanowiło wydać kolekcję z zombiakami od Telltale, mając nadzieję zainteresować zarówno nowych graczy jak i tych, co znają na pamięć każdy epizod gry. Zobacz również: Najlepsze filmy o zombie The Walking Dead: The Telltale Definitive Series to zbiór czterech sezonów gry, dodatku 400 days oraz krótkiej historii poświęconej Michonne. To jednak nie kolejne zbiorowe wydanie, pozbawione jakichkolwiek urozmaiceń względem pierwowzoru, o nie. Grafika w poprzednich sezonach dostała liftingu na modłę finałowego sezonu. Może się wydawać, że to niewiele, jednakże efekt robi sporą różnicę. Klimat zdecydowanie stał się mroczniejszy i doroślejszy niż w pierwowzorze. To bardzo satysfakcjonująca zmiana. Dodatkowo, na graczy czeka masa dodatkowej zawartości. W menu głównym gry znajdziemy bowiem modele postaci, szkice koncepcyjne, ścieżki dźwiękowe z każdego sezonu oraz komentarze deweloperów. Dla tych, co serię śledzą od 2012 roku, będą to bardzo fajne i wartościowe dodatki, niejednokrotnie powodujące łezkę w oku. Co się tyczy samego gameplaya, nie uległ on zmianie. Ci, którzy jakimś cudem jeszcze nie mieli okazji zaznajomić się z twórczością studia Telltale – słowem wyjaśnienia. The Walking Dead to nowoczesna przygodówka, stawiająca na interaktywne doświadczenie płynące z rozgrywki. Gracz w trakcie historii niejednokrotnie stawiany jest przed ciężkimi wyborami, które będą miały mniejszy lub większy wpływ na dalszy rozwój fabuły. Naszą grupę zaatakowały zombiaki – pomożemy dziewczynie, którą polubiliśmy, a którą przerasta wymiana baterii w radiu czy kolesiowi, mającemu łeb nie od parady, co może kiedyś pomóc grupie? To jeden z wielu ciężkich dylematów, które stawia przed graczem Walking Dead. Poza wyborami, sporo tu eksploracji, niekiedy prostych zagadek logicznych oraz dialogów z innymi postaciami. Zobacz również: Czy przygodówki point and click to dziś gatunek wymarły? Jeśli o same gry chodzi, wciąż uważam, że Season One to najlepsza przygodówka tej dekady, a dorównać jej może jedynie… Wolf Among Us i Tales From Borderlands, czyli dwie inne produkcje spod szyldu Telltale Games. Doskonały scenariusz przepełniony świetnymi postaciami, relacjami między nimi i zaskakującymi twistami, wzruszającymi momentami oraz soundtrackiem chwytającym za duszę. To jest właśnie pierwszy sezon The Walking Dead. To były też te wspaniałe czasy, kiedy Telltale wkładało spory wysiłek w to, aby gracza usatysfakcjonować. Epizody nie trwały godziny, jak to w zwyczaju miały późniejsze produkcje tej firmy, a średnio godziny. Początek historii Clementine i jej mentora, Lee, ograłem już kilkukrotnie na różnych platformach i wciąż lubię do niego czasami wracać. Zdecydowanie gorzej w mej opinii wypada sezon drugi. Tu wcielamy się już nie w Lee, a w Clem, co stanowi paradoksalnie największą bolączkę tej gry. Wszystko przez fakt, że dziewczynka ma 11 lat, a twórcy najwyraźniej zapomnieli, że gracz nie steruje już facetem w średnim wieku. Scenariusz to jeden wielki nieład, pozbawiony często sensu, głębi oraz cierpliwości reprezentowanych przez poprzednika. Ma kilka dobrych momentów, okej, jednak całość przyćmiewa brak jakiejkolwiek chemii między bohaterami. Akcja posuwa się zdecydowanie za szybko do przodu, a budowanie relacji postaci zostało całkowicie olane. Trzeci sezon ponownie powraca do idei, by Clementine była postacią w tle i to bardzo dobra decyzja. Mimo dwóch pierwszych, obiecujących epizodów, A New Frontier okazuje się być tylko (lub aż) dobrą, rzemieślniczą robotą. Zobacz również: Days Gone – recenzja gry. Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie Wisienką na torcie pozostaje doskonały sezon finałowy, którego o mały włos a byśmy nie ograli do końca. Tu nasza główna protagonistka ma już lat 16. Nie będę za bardzo wdawał się w szczegóły wątków fabularnych, aby nie psuć wam zabawy z rozgrywki. Gra swym klimatem mocno wzoruje się na pierwszym sezonie. Czuć również niemalże od początku, że to finałowa odsłona serii; masa odniesień do zdarzeń z wcześniejszych sezonów wywołuje u grającego smutny, nostalgiczny uśmiech. Ma swoje niewielkie mankamenty scenariuszowe, ale całościowo wypada iście doskonale. Po ostatnich scenach sezonu aż chce się usiąść na spokojnie w fotelu, otworzyć zimne piwko i powiedzieć Twoje zdrowie, Clementine. I tak oto, po siedmiu latach historia Clem dobiegła końca, a my dostaliśmy jej kompletne wydanie z odpicowaną grafiką, usprawnieniami technicznymi i sporą masą dodatkowej zawartości. Cena 2 stów może być nieco zaporowa zarówno dla graczy niezaznajomionych z serią jak i jej starych wyjadaczy. Mówimy w końcu o 5 grach, z czego cztery z nich są już na rynku od kilku lat. Jeśli jednak cena spadnie nawet do tych 160 złotych, to będzie to uczciwa scena. Nie zapominajmy, że mamy tu do czynienia z jedną z lepszych serii w ostatnich latach. Scenariusz gamingowego serialu The Walking Dead wywoła u was całą paletę emocji, a po ukończeniu ostatniego sezonu poczujecie, że za wami naprawdę kawał dobrej, satysfakcjonującej i zapadającej w pamięć historii. Nie każda gra to potrafi i chwała jej za to. OCENA:
The series finale delivered AMC+'s highest day of viewership ever. As AMC said goodbye to its long-running zombie epic The Walking Dead, fans showed up in droves to give it a historic exit on the
Jeśli twórcy "The Walking Dead" szykowali wzrost formy przed metą, to wybrali bardzo dobry moment. Powrót serialu zatarł ostatnie złe wrażenia i każe czekać na więcej. Spoilery. Też mieliście do tej pory poczucie, że choć finał "The Walking Dead" był z każdym odcinkiem 11. sezonu coraz bliżej, nijak nie znajdywało to odzwierciedlenia w fabule? Bo ja tak, przez co cała, w sumie nie najgorsza pierwsza część ostatniej serii nie za bardzo utkwiła mi w pamięci. Ot, kolejna odsłona tej samej historii, ani szczególnie lepsza, ani inna od poprzednich. Po serialu kończącym (w tej formie) swój 12-letni żywot oczekiwałem czegoś choć trochę bardziej wyjątkowego – chyba w końcu to dostałem. The Walking Dead sezon 11B – znów nowe otwarcie I nie mam bynajmniej na myśli fajerwerków, którymi całkiem dosłownie żegnaliśmy się z serialem przed przerwą, co było zwyczajnie głupie – nawet jak na "The Walking Dead". Dobrze więc, że w otwierającej drugą (z trzech) 8-odcinkowych odsłon tego sezonu godzinie szybko załatwiono sprawę, na dzień dobry serwując nam eksplodujące trupy z małym dodatkiem w postaci jednego Żniwiarza. Jeszcze lepiej, że nie była to główna atrakcja "Bez wyjścia", od razu ginąc w szybko nabierającej tempa akcji. Akcji, co warto podkreślić, dobrze skonstruowanej, w miarę sensownej i trzymającej w napięciu. "The Walking Dead" (Fot. AMC) A nie trzeba na pewno nikomu przypominać, że serial AMC miewał nieraz problemy z każdym z tych elementów. Ba, to ich brak sprawił, że jesienny finał wypadł nędznie, nie potrafiąc nadać swoim wydarzeniom odpowiedniej rangi. Tutaj nie dość, że błędy zostały w dużym stopniu naprawione, to jeszcze poszczególni bohaterowie mieli co robić, nie zabrakło zaskakujących twistów, a nawet szczypty niepewności, co będzie dalej. Naprawdę! Brzmi to wszystko jak serial, którym "The Walking Dead" nie było już od dłuższego czasu, a to o tyle niespodziewana wiadomość, że kompletnie nic jej nie zapowiadało. Wręcz przeciwnie, bo urwane poprzednio bez ładu i składu wątki wyglądały na zapychacze, które po powrocie zakończy się raz-dwa i przejdzie do istotniejszych spraw. Tymczasem zarówno atak na Meridian, jak i chaos w Alexandrii nabrały charakteru, a ten pierwszy okazał się dodatkowo istotniejszy, niż można było przypuszczać. The Walking Dead, czyli chaos, akcja i napięcie Przede wszystkim w oczy rzucało się to, co ostatnio twórcom zupełnie nie wyszło, czyli umiejętne skoordynowanie dwóch równoległych historii. Mimo że narracja wciąż przeskakiwała między jedną a drugą, zniknęło irytujące poczucie przerywania tej ważniejszej w nieodpowiednich momentach, które zastąpiło wzajemne nakręcanie się równie istotnych wydarzeń. "The Walking Dead" (Fot. AMC) Z jednej strony Alexandria walcząca z żywiołem, z drugiej Daryl (Norman Reedus) ze Żniwiarzem. Przeskok do uwięzionych dziewczynek, których scenom udało się nadać dramaturgię za pomocą świetnego wykonania (podwodne zdjęcia – klasa!). Chwila wytchnienia podczas rozmowy o wierze zakończonej ostrą deklaracją jednego z duchownych. A potem znów akcja przy okazji robiącego wrażenie starcia trzy na jeden w korytarzu i idealne zwieńczenie wszystkiego one-linerem Negana (Jeffrey Dean Morgan). I taką zabawę to ja rozumiem! Nie minęło nawet pół odcinka, a miałem wrażenie, jakby działo się więcej, niż w ośmiu poprzednich razem wziętych i kompletnie nie przeszkadzało mi, że efekty końcowe były łatwe do przewidzenia. Tempo, napięcie, realizacja – wszystko zagrało ze sobą na tyle dobrze, że nie przeszkadzały ani dziury w logice, ani dziwne przeskoki montażowe (czyżby na scenę wyciągania Aarona z piwnicy zabrakło pomysłu/sposobu?), ani poczucie, że oglądamy teraz coś, co powinniśmy zobaczyć już kilka miesięcy temu, gdyby ktoś wówczas nie uznał, że fajerwerki są fajniejsze. Ale mniejsza już o przeszłość, zwłaszcza że resztki pamięci o niej wyparowały, gdy przyszedł czas na kulminację całego wątku Żniwiarzy z Maggie (Lauren Cohan) w roli głównej. O ile z powodu zwykłej sympatii do bohaterki nie mogę powiedzieć, żebym był wielkim fanem ścieżki, jaką obrali dla niej twórcy, o tyle jeśli chodzi o jej ocenę, to ta musi być pozytywna. Mimo że od momentu jej powrotu do serialu trochę już minęło, w gruncie rzeczy dopiero teraz w jasny sposób przedstawiono jej motywację i trzeba przyznać, że ta jest całkiem przekonująca. "The Walking Dead" (Fot. AMC) Nie chodzi bowiem ani o Negana, ani o ochronę syna i swoich ludzi – przynajmniej nie całkiem. Decydującym czynnikiem w jej przypadku wydaje się po prostu krzywda i potrzeba jej wyrównania. Nie zemsta, bo ochotę na nią Maggie potrafi opanować, może nawet się jej pozbyć, czego dowodzi współpraca z zabójcą męża. Niemożliwe staje się dopiero odsunięcie od siebie przekonania, że za wyrządzoną krzywdę trzeba sprawiedliwie odpłacić. Przykłady dostawaliśmy na każdym kroku. Od sprzeczek z Neganem – dawno już nie słyszałem w "The Walking Dead" równie dobrych i znaczących dialogów – do tych znacznie bardziej dosłownych. Elijah (Okea Eme-Akwari) stracił siostrę, więc jej zabójca musi zginąć. Żniwiarze mordowali, więc sami muszą umrzeć. Kompromis, a nawet zwykła przyzwoitość przestały mieć dla Maggie znaczenie, bo wycierpiała tyle, że nie widzi w nich opcji. Tą jest tylko wyrównanie długów, nieważne jak długo trzeba na nie czekać, z czego doskonale zdaje sobie sprawę Negan. The Walking Dead szykuje grunt pod zakończenie? Negan, w którym Maggie mogła się przejrzeć jak w lustrze. Ten był już bowiem na jej miejscu – tak samo jak ona wyrównywał krzywdy, przy czym kierowało nim identyczne poczucie wymierzania sprawiedliwości. Oczywiście z dodatkiem szalonego stylu, jakiego Maggie nie ma, ale co tylko potwierdza, jak świetną robotę wykonuje tu Jeffrey Dean Morgan, bezwzględnie najmocniejszy aktorski punkt serialu. "The Walking Dead" (Fot. AMC) Dzięki niemu nie tylko byliśmy w stanie uwierzyć w przemianę Negana, ale też w jego decyzję o odejściu. W końcu kto jak nie on wie najlepiej, że tak głęboko zakorzenionego poczucia nie załatwi się obietnicą czy odkupieniem win? Można co najwyżej długim i bolesnym procesem, którego efekty nie są jednak pewne, no i do którego Maggie, w przeciwieństwie do Negana, nikt nie zmusi. Czyżby zatem rozwiązanie było tylko jedno, a serial wyklarował nam właśnie swój ostatni akt? Wbrew pozorom, sprawa nie jest jednak tak oczywista. Jasne, Maggie ma wszystko, żeby zostać niejednoznacznym czarnym charakterem, np. w towarzystwie równie zdewastowanego psychicznie Aarona (Ross Marquand), a rzucony na koniec 9. odcinka cliffhanger wydaje się to potwierdzać. Należy jednak wziąć pod uwagę dodatkowe czynniki, które tu pojawiły się na razie tylko w osobach wyjątkowo niepasującego do otoczenia Lance'a (Josh Hamilton) i oddziału szturmowców, ale lada moment przybiorą kształt całej, niewzbudzającej chyba niczyjego zaufania Wspólnoty. Możliwości jest zatem sporo i trudno w stu procentach przewidzieć, która zostanie wybrana, za co twórcom, zwłaszcza na tym etapie serialu, należy się uznanie. "The Walking Dead" (Fot. AMC) Ale nie tylko za to, bo interesujących punktów zaczepienia dostaliśmy więcej. Był Gabriel (Seth Gilliam) i jego już nie tyle kryzys wiary, co jej całkowite odrzucenie. Był Daryl, stawiany w kontraście do Maggie jako zwolennik kompromisu (jak Rick przy konflikcie ze Zbawcami, czyż nie?). Były odejścia Negana i Leah (Lynn Collins), które nie wyglądały na pożegnania z tymi postaciami. Był wreszcie kolejny spory przeskok czasowy, pozostawiający za sobą wymagające uzupełnienia luki, co się zresztą rozpocznie już w kolejnym, zupełnie innym od premierowego i właściwie od każdego poprzedniego, ale równie dobrym odcinku. Czy to wszystko oznacza, że "The Walking Dead" znalazło się wreszcie na właściwych torach, którymi gładko dojedzie do zakończenia? Takiego twierdzenia nie zaryzykuję, wiedząc, że do finiszu jeszcze piętnaście odcinków, podczas których mnóstwo spraw może pójść nie tak, a nawet jedna fatalna decyzja wystarczy, żeby przekreślić wszystkie dobre. Mogę jednak powiedzieć, że serialowi udało się mnie znów zainteresować – nie przelotnie, za sprawą cliffhangera czy innej taniej sztuczki, lecz dzięki intrygującej historii i złożonym postaciom. To znacznie więcej niż zakładałem przed startem sezonu. Dobrze byłoby teraz tego nie zmarnować. The Walking Dead – nowe odcinki w poniedziałki na FOXSeason 1 of AMC's The Walking Dead premiered on October 31, 2010, and concluded on December 5, 2010, consisting of 6 episodes. Developed for television by Frank Darabont, who wrote or co-wrote four of the season's six episodes and directed the pilot episode, "Days Gone Bye", the series is based on the eponymous series of comic books by Robert Kirkman, Tony Moore, and Charlie Adlard. It was
DOWNLOAD S11 1080P PART 2 8.82GB. Post Views: 2,389. The Walking Dead is an American post-apocalyptic horror television series for AMC based on the comic book series by Robert Kirkman, Tony Moore, and Charlie Adlard. The series features a large ensemble cast as survivors of a zombie apocalypse, trying to stay alive under near-constant threat of
After saving her infant daughter, Coco, from a bunch of snarling zombies, Rosita finds herself in the middle of the horde with Eugene and Gabriel. Inexplicably, she tells the men to shimmy up aThe Walking Dead is an episodic graphic adventure game series developed and published by Telltale Games and Skybound Games. It is based on the comic book series of the same name by Robert Kirkman, Tony Moore, and Charlie Adler. First released in April 2012, the series currently spans four main five-episode seasons, an additional episode as